Mity i wierzenia EskimosówMyths and beliefs of the Inuit

Mitologie Świata. Eskimosi

Na początku Ziemia była płaska. Żyli na niej wtedy Eskimosi, malutkie karzełki, które mieściły się w dłoni. Wszyscy mieszkali obok siebie, ale niekoniecznie w przyjaźni„.

To jeden z eskimoskich mitów. Jeżeli jesteś ciekawy jak powstał świat, dlaczego pierwszy człowiek przemienił się w człowieka – kruka, co łączy słońce… i księżyc, to gorąco polecam sięgnąć po książkę „Mitologie Świata. Eskimosi” wydaną przez „Rzeczpospolitą”, która w interesujący sposób przedstawia mity i wierzenia Eskimosów.

Mitologie Świata. Eskimosi

At the beginning the Earth was flat. The Eskimos, tiny dwarfs that fit in your hand lived there. They all lived side by side, but not necessarily in friendship.

This is one of Eskimo myth. If you’re curious about how the world was created, why the first man transformed into a human being – raven, what connects the sun … and the moon, I strongly recommend to read the book „Mythologies of the World. Eskimos” issued by the Polish newspaper „Rzeczpospolita”, which presents an interesting myths and beliefs of the Inuit.

Eskimosi czy Inuici?Eskimo or Inuit?

Obecnie nazwa „Eskimosi” nadal jest powszechnie używana do określania ludów Arktyki. Ludy te dzieli się w zasadzie na dwie duże grupy: Inuitów zamieszkujących głównie Grenlandię, Kanadę oraz północno-zachodnią Alaskę oraz Yuit obecnych głównie w środkowej Alasce, pacyficznym wybrzeżu Alaski oraz na półwyspie Czukockim. Obie grupy wywodzą się z ludów azjatyckich i nie przynależą do grupy Indian Amerykańskich.

Sama nazwa” Eskimosi” nie wywodzi się z języka, którym posługiwali się rdzenni mieszkańcy Arktyki. Początkowo sądzono, że nazwa ta została nadana ludom północy przez Indian Abnaki i oznaczała „jedzący surowe mięso„. Miała przy tym pejoratywne znaczenie. Obecnie uważa się jednak, że nazwa ta pochodzi od Indian Ojibwa i oznacza „używający rakiet śnieżnych„.

Ze względu m.in. na obce pochodzenie nazwy „Eskimosi”, na Okołobiegunowej Konferencji Inuit, która odbyła się w 1977 roku postanowiono stosować nazwę „Inuici” na określenie wszystkich ludów Arktyki. Jednocześnie pozostawiono w użyciu nazwy lokalne. W konsekwencji nazwa „Eskimosi” jest obecnie powszechnie używana na Alasce i nie ma tam pejoratywnego znaczenia. Z kolei na Grenlandii i w Kanadzie słowo „Eskimosi” jest uważane za obraźliwe, stąd w Kanadzie używa się słowa „Inuici” na określenie północnych rdzennych mieszkańców Kanady, a na Grenlandii – Kalaallisut.

Źródła:
http://www.uaf.edu/anlc/inuitoreskimo.html
http://www.iccalaska.org/servlet/content/home.html
Wikipedia
„Mitologie Świata. Eskimosi” Teresa Walendziak

Today the name „Eskimo” is still commonly used to describe people of the Arctic. These people are basically divided into two major groups: the Inuit, who live mainly in Greenland, Canada and the north-western Alaska and the Yuit present primarily in the central Alaska, the Alaska Pacific coast and the Chukotka Peninsula. Both groups come from Asia and they do not belong to American Indians.

The name of „Eskimo” is not derived from the language which was used the original inhabitants of the Arctic. Initially it was thought that the name was given by the Abnaki Indians, and meant „eating raw meat.” It has a pejorative meaning. Currently, however, it is believed that the name comes from the Ojibwa Indians and means „using snowshoes.”

Because of the foreign origin of the name „Eskimo”, during the Polar Conference, held in 1977, it was decided to use the name „Inuit” to describe all people of the Arctic. At the same time the local names could be used as well. In consequence, the name „Eskimo” is widely used in Alaska and is has no pejorative meaning. In turn, in Canada and Greenland the word „Eskimo” is considered offensive. Thus in Canada the word „Inuit” is used to describe indigenous peoples of northern Canada and in Greenland – word „Kalaallisut„.

Sources:

http://www.uaf.edu/anlc/inuitoreskimo.html
http://www.iccalaska.org/servlet/content/home.html

Wikipedia
„Mitologie Świata. Eskimosi” Teresa Walendziak

Karkonosze – powrót

Dzień trzeci i ostatni

Karkonosze, tuż przed wschodem (© Łukasz Kuczkowski)

Budzę się mocno przed wschodem – niebo jest znowu czyste, a na dole nie ma żadnych mgieł.  Oczywiście to tylko wymówka, bo jestem trochę obolały i nie chce mi się wchodzić na Śnieżkę. Daję sobie spokój – w Grenlandii się jeszcze nachodzę – tam nie będzie zmiłuj się.  Wracam zatem do łóżka. Budzę się znowu gdy trwa już wschód – wystarczyło odsunąć nieco łóżko i robić zdjęcia. Byłem jednak zbyt leniwy aby to uczynić. Nadal śpię.  W końcu jednak przychodzi czas pobudki – mięśnie są tak zwiotczałe, że trudno jest na początku je rozruszać. Dopiero kilka razy po schodach w tę i z powrotem pozwoliło mi się rozruszać. Adam jest w podobnym stanie.

Droga do Karpacza

Śniadanie jest fatalne. Nic już tu nas nie trzyma, pakujemy się i do Karpacza. W planie mieliśmy zjechać sobie wyciągiem z Kopy, ale jak to w życiu bywa – wyciąg w remoncie. Przychodzi nam zejść zatem na własnych nogach do samego Karpacza, gdzie odbiera nas moja Żona z Synkiem. Na spokojnie już wracamy do domu.

Wnioski: muszę jeszcze trochę odchudzić sprzęt, który biorę na Grenlandię. Pewnie zniknie trochę ciuchów, zabiorę też chyba lżejszy śpiwór. Ze sprzętu fotograficznego nić już nie wykroję niestety.

Łukasz

Karkonosze – dzień drugi

Dzień drugi – sobota

Wschód był krótki i nie obfitował niestety w magiczne światło. Nebo było całkowicie bezchmurne, w dole unosiły się niewielkie tylko mgły. Zdjęć zrobiliśmy niewiele. Osobiście uwielbiam jednak muśnięcia światła na twarzy o poranku. I ten cel został zrealizowany :-).  Następnie było pakowanie, śniadanko i ruszamy – przed nami długa droga.

Karkonosze, wschód (© Łukasz Kuczkowski)

Schody zaczęły się już przy Trzech Świnkach – pojawił się bowiem śnieg. Lekko zmarznięty, nie na tyle jednak aby się nie zapadać po kostki, a czasami i głębiej. Pogoda piękna – słońce coraz ostrzejsze, temperatura rośnie – nadszedł czas rozbierania. Idziemy spokojnie- każdy własnym tempem. Na szlaku osób niewiele, ale czasami zza czeskiej granicy wychylają się narciarze biegowi. U Czechów to chyba bardzo popularny sport, gdyż za każdym razem jak jestem w Karkonoszach zimą, to widzę dziesiątki Czechów zasuwających na biegówkach pod górę. Jestem ciekawy dlaczego w Polsce, kraju jakby nie było liczniejszym, ten sport nie jest taki popularny.

Przy stacji telewizyjnej

Pierwszy przystanek przy wieży telewizyjnej za łebskim szczytem. Jak na razie plecak sprawuje się bardzo dobrze – nic nie obciera, wszystko trzyma. Ciężar nadal znośny. Idzie się jednak jak po grudzie przez ten śnieg, jak tylko mogę wybieram zatem drogę bez śniegu nawet jeśli to oznacza brodzenie w wodzie. Niestety moje La Sportivy – Thunder, które tak dobrze sprawowały się w Himalajach już nie dają rady – szybko mam mokre stopy i tak zostanie już do końca naszej górskiej przygody. Na wyjazd w boksie stoją inne buty – jeszcze jednak do mnie nie dojechały ;-(.

Przy wieży mam trochę czasu podziwiam zatem strome urwiska prowadzące w dół. Wszędzie jeszcze bardzo dużo śniegu. Wyprzedziłem trochę Adama, więc korzystam z sytuacji i wyciągam sprzęt, aby długim obiektywem porobić mu trochę zdjęć na małej przesłonie. Bardzo lubię takie zdjęcia.

Po krótkim wspólnym odpoczynku idziemy dalej. Droga jest mozolna i nic szczególnego się nie dzieje. Słońce takie, że sprzętu w zasadzie nie wyciągam – cyfrówką robię jedynie dokumentację podróży.

Ślady w Śnieżnych Kotłach

Wreszcie po długim zejściu docieramy do schroniska Odrodzenie na przełęczy Karkonoskiej. Teoretycznie większość drogi mamy za sobą. Ale teoria nie ma nic wspólnego z praktyką. W schronisku po raz pierwszy próbuję żywności liofilizowanej – na ogień poszło chilli con carne. Zalałem wrzątkiem, odczekałem 8 minut i zabrałem się do jedzenia. Wody było jednak chyba trochę zbyt dużo, bo zrobiła się zupa :-). Pierwsza łyżka stanęła mi w gardle – jedzenie było całkowicie bez smaku  – zdecydowanie brakowało przypraw, które zatem trzeba zabrać na wyprawę. Ale jedzenie dawało potężną dawkę kalorii i to jest jego głównym zadaniem. Następnym razem skosztuje posiłków firmy Travellunch, które uchodzą podobno za najlepsze z serii.

Słońce przygrzewa miło, ale trzeba nam iść. Ostre podejście i później długi trawers do Słoneczników. Gdzieś gubię po drodze Adama. Do Słoneczników docieram po dwóch godzinach marszu w śniegu. Klnę na czym świat stoi za ten śnieg – spowalnia nas mocno i dodatkowo jest przyczyną wielu piruetów na drodze. Ludzi na szlaku niewielu pomimo pięknej pogody. Przy Słonecznikach czekam na Adama – po 30 minutach oczekiwania postanawiam wyjść do przodu, gdyż zaczynam się martwić. Na szczęście po kolejnych kilku minutach Adam wynurza się spośród kosodrzewiny. Umęczony ale cały. Starość nie radość – coś mu tam szwankuje. Ja też już czuję te dwadzieścia kilka kilogramów na grzbiecie. Okazuje si, że pasy plecaka nie trzymają zbyt dobrze i wszystko trzeba często podciągać co wiążę się z dodatkowym wysiłkiem. Trzeba to będzie jakoś to wzmocnić.

Adam na stokach Wielkiego Szyszaka

Przed nami jeszcze długa droga do Domu Śląskiego. Jesteśmy nieziemsko opaleni na twarzy – niestety nie wzięliśmy kremu do opalania. Teraz są tego skutki, a im dłużej idziemy tym będzie gorzej :-). Idziemy dalej. U naszych stóp Samotnia i Strzecha Akademicka, ale nie będzie dane nam tam dotrzeć. Idzie się coraz ciężej, ale nie jest jeszcze najgorzej. Każdy z nas mierzy się z drogą samotnie, ale mamy siebie na oku. Spotykam lekko zawianego turystę, który poszukuje swojej grupy. Mamrocze coś niezrozumiale, ale ustalamy w końcu, że się nie rozumiemy i każdy z nas idzie we własną stronę. Do schroniska mam jeszcze z 20 minut szybkiego marszy, gdy nagle czuj, że coś jedzie za plecami – odwracam się, a tam Adam z Goprowcem zasuwają na kładzie :-). Mijają mnie radośnie, a mi zostaje przebyć ostatnie metry na własnych nogach. Okazało się już w schronisku, że Adam skorzystał z podwózki goprowca, który zatrzymał sięprzy tym samym mamroczącym turyście co ja. ten to miał szczęście :-).

W schronisku picie i jedzenie. Jesteśmy obolali, ale dajemy radę. Nie można tylko dać zastygnąć mięśniom. Szybko idziemy spać. Noc nie należy jednak do przyjemnych, gdyż inni goście schroniska zachowują się w sposób urągający wszystkiemu. Gdybym był właścicielem schroniska, to wystawił bym tych ludzi za drzwi z tobołami. Nie ma się co dziwić, że w schroniskach jest jak jest  – mało turystów – wysokie ceny – spartańskie często warunki. Gdzie im tam do schronisk na zachodzie, które często z normalnymi cenami są bardzo przyjemnymi miejscami dla każdego rodzaju turystów. No ale będąc z rodziną w polskim schronisku po takiej nocy dałbym sobie spokój.

c.d.n.

Łukasz

Karkonosze – trening (dzień pierwszy)

W ostatni weekend kwietnia ruszyliśmy na szlak w celu sprawdzenia sprzętu. Plan był prosty:

a/ samochodem do Szklarskiej Poręby;

b/ podejście do schroniska  na Szrenicy; tam wschód słońca w oparach mgły i chmur unoszących się w dolinach;

c/ następnie przejście granią do schroniska Dom Śląski pod Śnieżką;

d/ wschód na Śnieżce i zejście do Karpacza, skąd samochodem powrót do Poznania.

Taką samą drogę przebyłem przygotowując się do wyprawy w Himalaje. Sama trasa potrafi dać w kość z ciężkim plecakiem i o to głównie chodziło.

Dzień pierwszy – piątek

Zapakowaliśmy się prawie tak jak na wyprawę. Był więc namiot, wyposażenie kuchni „polowej”, ubrania, sprzęt foto i szereg innych drobiazgów. „Prawie” robi jednak różnicę. Bez tego „prawie” mój plecak ze statywem ważył już 23 kg. Do tego musi dojść jeszcze jedzenie (racji miałem jedynie na trzy dni) oraz kilkadziesiąt rolek slajdów. U Adama było podobnie. Zapowiadała się ciężka harówka na szlaku. Pewnym pocieszeniem była pogoda, która zapowiadała się dobrze. Miały być mgły i różne takie fotogeniczne zjawiska. Wagę bagażu mieliśmy sobie zatem zrekompensować pięknymi widokami. Zupełnie jak na Grenlandii :-).

Góry nocą

W Szklarskiej Porębie wylądowaliśmy ok. 19. Jeszcze pożegnanie z Żoną i Synkiem i ruszamy czarnym szlakiem do schroniska Kamieńczyk, przy wodospadzie – jakże by inaczej – Kamieńczyk. Gdzieś tam w górze właśnie zachodzi Słońce i horyzont mieni się różnymi odcieniami różu. Po przeciwległej stronie nieba coraz ciemniejszy niebieski kolor zapowiada zbliżającą się noc.  Wokół jest coraz ciszej. Tę ciszę przerywamy oczywiście my człapiąc sobie do góry i posapując z lekka. Jak wiadomo, najgorszy odcinek to podejście pod wodospad Kamieńczyk, później przez pewien czas jest już tylko gorzej.  No ale przecież nie muszę tego mówić na głos – lepiej powiedzieć, że za nami właśnie najgorszy odcinek :-). Idziemy sprawnie – jeszcze nie czujemy tak mocno ciężaru. Po dokładnie 2 godzinach siadamy przy schronisku na Hali Szrenickiej. Noc już zapadła, księżyc oświetla nam jednak drogę na tyle, że nie musimy używać czołówek. W oddali majaczą światła schroniska na Szrenicy – naszego celu na tę noc.

Adam w drodze do schroniska (© Łukasz Kuczkowski)

Przed nami kolejne 20 minut podejścia. Pojawia się zmarznięty śnieg i nie idzie się wcale lepiej. Sił dodaje nam wizja zimnego piwa i ciepłego jedzenia na miejscu w schronisku. Szefowa schroniska była wobec nas tak miła, że zrealizowała oba marzenia: i zimne piwo i ciepły posiłek pomimo zamknięcia bufetu. Jeszcze raz bardzo dziękujemy! Na razie wszystko działa jak w zegarku. Jeszcze trochę „Polaków wieczorne rozmowy” zakłócone przez Pana Niestroniącego Od Alkoholu i spać. Pobudka o 4.30 na wschód (i trochę wcześniejszych niebieskości).

c.d.n.  :-)

Łukasz