W raju na kajakachIn paradise

Baza w Ataa

Po zachłyśnięciu się górami lodowymi w Ilulissat, przyszło nam się zmierzyć z najbardziej wymagającą i ryzykowną częścią naszej wyprawy.

Po transferze łodzią do Ataa wsiadamy w kajaki i jeszcze tego samego dnia, o 23 w nocy wypływamy w morze i zaczynamy naszą kajakową przygodę. Tym razem podziwiamy góry lodowe z powierzchni wody. To jeszcze bardziej wzmacnia poczucie naszej mizerności wobec olbrzymich sił przyrody. Wokół kajaków czasami przepływają foki. Wszędzie lód. Jest cicho, nie dociera do nas żaden dźwięk odległej cywilizacji, na wodzie flauta. W otoczeniu lodowych olbrzymów oświetlonych niebieskim światłem można poczuć się jak w raju.
Krystalicznie czysta woda o różnych odmianach turkusu zachęca, aby się w nią zanurzyć i oddać chwili. Ale to tylko złudzenie. Ta sama woda zabije każdego śmiałka w 5 minut. Trzeba uważać. Nasze kajaki to nie lodołamacze, więc trzeba zachować szczególną ostrożność. Tym bardziej, że góry lodowe lubią się znienacka odwrócić do góry dnem tworząc fale, podbijając kajaki.

Wiosłuje się raz lekko, raz ciężko. Prądy nam niestety nie sprzyjają i zawsze mamy pod prąd. Czasami trzeba pokonać po 20 km. Pogoda znowu nam jednak sprzyja fotograficznie, malując światłem zaczarowane spektakle na wodzie i na niebie. Podziwiamy olbrzymie czoła dwóch lodowców. Czasami otacza nas mgła. Mamy całe to królestwo dla siebie.

Psuje nam się maszynka do gotowania. Głód zajrzał nam w oczy, gdyż bez wrzątku nie możemy przygotować żadnego jedzenia. Z suchego jedzenia mamy jedynie małą puszkę makreli, którą dzielimy na naszą dwójkę. Rano podejmujemy dodatkowy wysiłek i docieramy do Port Victor – letniej „osady” kilku domków letniskowych w pobliżu lodowca. Dobrzy ludzie dają nam wrzątek. Tego dnia jesteśmy uratowani. Przed nami kolejne 20 km wiosłowania :-).

To był naprawdę wspaniały czas.

Poniżej znów kilka zdjęć z Nikona D300s:

Kuter

Kajaki

Czoło lodowca

Przy morenie

Ataa base

After relishing the icebergs in Ilulissat, we come to grips with the most demanding and risky part of our trip.

We were transferred by boat to Ataa and the same day, about 11 at night, we started our kayak adventure. This time, we admire the icebergs from the water surface. It even strengthen our feeling how weak we are compared to the nature. Few seals appear near kayaks. Ice everywhere. It’s quiet, no sound of civilizations reach us, the water surface is flat. Surrounded by giant icebergs illuminated by blue light I feel like in paradise.
The crystal, clear, turquoise water encourage to plunge in and take the time. But this is only an illusion. The same water would kill in 5 minutes. Be careful. Our kayaks are not ice-breakers, so they need special care. The icebergs like to turn upside down suddenly which create waves dangerous for our kayaks and us.

Paddling is sometimes light and sometimes heavy. Currents are not favorable to us and we always paddle against the current. Sometimes we have to paddle 20 km. Weather is fantastic and it makes spectacular performance almost every day. We admire two huge glaciers. Sometimes we are surrounded by fog. We have this whole kingdom for our self.

Unfortunately our stove is broken down. We have hungry eyes. Without hot water we are not able to prepare any food. We have only a small can of mackerels, we share. Next morning we take the extra effort and get to Victor Port – summer „settlement” of several cottages near the glacier. Good people give us hot water. This day we are saved. Before us another 20 km of paddling :-).

It was a truly wonderful time.

Here again, a few photos taken with Nikon D300s:

Boat in the ice

Kayaks

Glacier face

Glacier

Wśród gór lodowych

Po iście królewskim przyjęciu nas w Nuuk, udaliśmy się do Ilulissat – królestwa gór lodowych. Naszym głównym zadaniem była eksploracja jednego z najbardziej płodnych lodowców świata – Kangerlua. To co zobaczyliśmy przerosło chyba jednak nasze oczekiwania. Setki, tysiące gór lodowych. Część już na wolności dryfuje w kierunku Kanady. Pozostałe, nadal uwięzione w fiordzie, czekają na swoją kolej. Czekają często w 40 kilometrowej kolejce, tyle bowiem je dzieli do czoła lodowca. Widoki jakie roztaczają się z okolicznych wzgórz są naprawdę wspaniałe i dają wyobrażenie o potędze Matki Natury. Tym bardziej, że pogoda jest wreszcie naprawdę fotograficzna i bardzo nas rozpieszcza zapewniając krwawe i łagodne zachody/wschody słońca, niskie chmury czy mgłę znad oceanu. Przez te kilka dni (w sumie tydzień) jesteśmy „fotograficznie płodni” niczym sam lodowiec.

Same miasteczko, trzecie co do wielkości na Grenlandii, to również miejsce hodowli tysięcy psów rasy Husky. Są dosłownie wszędzie (poza ścisłym centrum), a ich harmider słuchać nawet w miejscach oddalonych o kilka kilometrów.

Namiot rozbijamy tuż przy samym lodowcu, kilkadziesiąt metrów nad nim. A i tak nie jesteśmy wyżej niż wiele otaczających nas gór lodowych, z których najwyższe sięgają ponad 80 metrów.

Jesteśmy świadkami nigdy nie zachodzącego słońca co doprowadza do tego, że zachody/wschody potrafią trwać po kilka godzin. Po tak długim fotografowaniu jesteśmy często zmęczeni i próbujemy nadrobić sen popołudniami.

W Ilulissat spotykamy również załogę polskiego jachtu Solanus, której celem jest opłynięcie obu Ameryk. Jakże mizerna wydaje się nasza wyprawa przy zestawieniu z takim przedsięwzięciem. Więcej o Solanusie można znaleźć tutaj. Trzeba dodać, że załoga jachtu otoczyła nas opieką karmiąc dobrym jedzeniem i słowem. Dziękujemy raz jeszcze!

Poniżej kilka zdjęć z Nikona D300s:

Icefjord

We mgle

Widok na Zatokę Disko

Na drugą stronę fiordu

W fiordzie In the fjord

Adam w Zodiaku

Lot helikopterem z Qaqortoq do Nanortalik był przygodą samą w sobie, gdyż startowaliśmy i lądowaliśmy w totalnej mgle. Brawa dla pilotów z AirGreenland!

Nanortalik poza mgłą przywitał nas piękną pogodą. Po dopełnieniu niezbędnych formalności i krótkim szkoleniu z obsługi naszej małej łodzi byliśmy gotowi na kolejne wyzwania.

Z racji swoich żeglarskich doświadczeń zostałem kapitanem naszego Zodiaka, a Adam – nawigatorem :-). Przed nami 70 km fiordu z górami wznoszącymi się na 2km od podnóży samego fiordu. Ruszyliśmy. Trzeba dodać, ze nasz mały Zodiak był naprawdę mały i nie przypominał pełnomorskiej jednostki, którą spodziewaliśmy się ujrzeć po przylocie :-).

Początki nie były łatwe.U wejścia do fiordu fale były całkiem całkiem i istniała duża szansa na to, ze wedrą się do naszej małej łódki. W pewnym momencie były wyżej niż my. W przypadku wypadnięcia z łodzi dalsze życie skraca się do 5 minut i w zasadzie nie ma możliwości ratunku, gdyż nie jest to uczęszczany szlak. Pomni tej przestrogi (były to pierwsze słowa wypowiedziane przy wypożyczaniu nam naszej łódki) skierowaliśmy się czym prędzej do malej zatoczki, gdzie założyliśmy bazę na pierwszy dzień.

Kolejne cztery dni spędzaliśmy eksplorując fiord i położone tam góry. Dotarliśmy do czoła lodowca, wpinaliśmy się po stromych zboczach gór, pływaliśmy naszym małym Zodiakiem, który otrzymał imię „Szalona Daisy”.

Fiord, wespół z wysokimi strzelistymi szczytami, robi niesamowite wrażenie. Raj dla wspinaczy (spotkaliśmy raptem 4 na 70km odcinku).

W drodze powrotnej mgła spowodowała, ze straciliśmy trochę orientację. Udało nam się jednak za pomocą gps dotrzeć z powrotem do portu.

Poniżej kilka poglądowych zdjęć – oczywiście znowu obróbka na jpegach i w InfraView ;-(:

Baza

Czolo lodowca

Sciany

O zachodzie

Adam in Zodiac

Helicopter flight from Qaqortoq to Nanortalik was an adventure in itself, since we took off and landed in a total fog. Bravo for the AirGreenland pilots!

Nanortalik beyond the mist greeted us with beautiful weather. After completion of necessary formalities and short training on the usage of our small boat we were ready for another challenge.

Because of my sailing experience, I was the captain of our Zodiac, and Adam – navigator :-). Before us – 70 km fjord with mountains ascending to 2km from the foot of the fjord. We set off. I should add that our small Zodiac was really small and did not resemble seagoing unit, which we expected to see upon arrival :-).

The entrance to the fjord was not an easy task. The waves were quite big and there was a good chance that they would cover our small boat. In one moment they were higher than we. Being thrown out of the boat reduced the life to 5 minutes, and in principle there was no possibility of rescue, because it was not a busy sea trail. Mindful of the warnings (the warning was the first sentence spoken to us when we were hiring our boat) we quickly headed to a small cove, where we established a base for the first day.

The next four days we spent exploring the fjord and mountains located there. We reached the front of the glacier, climbed up the steep slopes of the mountains, travel with our small Zodiac, which received the name „Crazy Daisy”.

Fiord, together with high peaks, makes a big impression. A paradise for rock climbers (we met only four at the 70km fjord).

On the way back we lost a little bit of orientation in the dense fog. Fortunately using GPS to were able to get back to our port.

Here are a few photographs – of course again post processed in IfranView on jpegs ;-(:

Camp

Glacier

Walls

Sunset

Trekking do NarsaqHiking to Narsaq

Baza w górach

Po małej rozgrzewce w okolicach Narsarsuaq przyszło nam zmierzyć się z 60 km szlakiem do Narsaq. Szlak wije się wzdłuż wybrzeża i pośród gór wysokich na 1300m. Trzeba dodać, ze podstawą jest 0 metrów, gdyż często podejścia zaczynają się właśnie z poziomu morza. Dla nas największym wyzwaniem był ciężar plecaków, który pomimo maksymalnej redukcji nadal był wysoki. Ale dało się przyzwyczaić.

Pogodę przez cały trek mieliśmy dobra – nie do końca jednak fotograficzną. W zasadzie na niebie niewiele się działo i często o wschodzie i zachodzie słońca nad górami i fiordami nie było żadnych chmur. Raz zaskoczyła nas na szczycie inwersja i to dało nam do myślenia, jak pięknie możne tutaj buc w sprzyjających warunkach. Oczywiście pomimo pogody, widoki nadal nas obezwładniały. Połączenie wysokich, ostrych gór, fiordów i gór lodowych robi bowiem oszałamiające wrażenie.

Z wieloma przygodami, które opiszemy w relacji, dotarliśmy po 6 dniach do Narsaq. Z tych 6 dni trzy dni były bardzo ciężkie jedli chodzi o trasę. Na Grenlandii przejście typowych 12 km zabierało nam nieraz 6-8 godzin. Raz musieliśmy zmienić trasę, gdyż wizja wejścia na 700 m pionowej góry była zbyt przerażająca zważywszy, ze wcześniej szliśmy 6h z ciężkimi plecakami. Ale ostatecznie szczęśliwi, nieogoleni, trochę przybrudzeni piaskiem i ziemią oraz nieludzko zmęczeni dotarliśmy do Narsaq. Mała butelka Tuborga smakowała wyśmienicie :-).

Sam Narsaq to malutka wioska z kilkoma sklepikami i setka kolorowych domków. Ma swój urok.

Baza

W górach

W fiordzie o zachodzie

O zachodzie

Górki lodowe

Ponad chmurami

In the mountains

After a short warm up near Narsarsuaq we had to deal with the 60 km trail to Narsaq. The trail winds along the coast and the mountains at 1300m high. It must be added that the starting level is 0 meters, as the track often starts from the sea level. For us the biggest challenge was the weight of our backpacks, which, despite the maximum reduction was still high. But we could get used to.

We had a good weather – but not quite good for photography. In fact, there were on clouds in the sky and often at sunrise and sunset over the mountains and fjords nothing happened with the light. Once we were surprised with the inversion and it gave us a glimpse how beautifully it could be here in favourable conditions. Of course, despite the weather, the views were amazing. The combination of high, rough mountains, fjords and icebergs makes for a stunning impression.

With many of adventure, which will be described later in the story, we arrived in Narsaq after 6 days of hiking. For these six days three days were very hard. Hiking typical 12 km in Greenland took us sometimes 6-8 hours. Once we had to change the route because the vision of climbing almost vertical hill was too demanding especially that the same day we walked 6 hours with heavy backpacks. But, after all, happy, not shaved, with sand everywhere we arrived in Narsaq terribly tired. A small bottle of Tuborg tasted delicious :-).

Narsaq itself is a tiny village with several shops and colorful houses. It has its own charm.

Camp

In the mountains

In the fiord at sunset

Sunset

Small icebergs

Above the clouds

Okolice NarsarsuaqAround Narsarsuaq

U podnóży lodowca

Pierwszy etap naszej wyprawy obejmował eksploracje okolic Narsarsuaq. Miasteczko, a w zasadzie wioska, stanowi wrota do Południowej Grenlandii dla wszystkich przybywających tu turystów. Helikoptery i łodzie transportują ich następnie do dalszych osad.

Nasz plan zakładał, ze pobłąkamy się w okolicach Narsarsuaq przez kilka dni przygotowując się do właściwego, długiego trekkingu do Narsaq. Jak planowaliśmy, tak zrobiliśmy.

Bazę założyliśmy niedaleko lodowca Kuussuup Sermia schodzącego z lądolodu. Dotarcie tam kosztowało nas kilka godzin podejścia, z tego aż dwie godziny spędziliśmy na pionowej ścieżce prowadzącej do małego jeziorka. Trzeba bowiem zauważyć, ze na Grenlandii ścieżki prowadzą najczęściej pionowo pod górę, a nie zygzakiem, czy trawersem jak w Polsce. Do tego dwudziestokilku kilogramowe plecaki  i można sobie dopowiedzieć jak bardzo byliśmy zmęczeni. Ale widoki i okolica wynagrodziły nam ten trud.

Pogodę mieliśmy dobra – taki grenlandzki mix – trochę słońca, trochę deszczu, trochę chmur i mgły. Ogólnie było bardzo fajnie, a lodowiec zrobił na nas mile wrażenie. Drugiego dnia postanowiliśmy dotrzeć na jedno ze wzgórz, z którego rozciągać się miał widok na kolejny lodowiec produkujący olbrzymie góry lodowe (Qooqqup Sermia).  Niestety, pomimo wielogodzinnej wędrówki przeważnie pod górę  udało nam się osiągnąć półmetek drogi – musieliśmy się poddać.  Odległości na Grenlandii wydaja się o wiele większe, niż wynikałoby to z mapy. Niestety kolejne dni to potwierdziły :-).

Poniżej prezentujemy kilka pierwszych zdjęć z naszego Nikona D300s (Obróbka na jpegu i InfraView wiec wybaczcie :-):

Nasza mała baza

U czoła lodowca

Widok z obozu

O zachodzie

Widok z podejścia na Dolinę Kwiatów

Glacier front

The first stage of our trip included the exploration the neighbourhood of Narsarsuaq. The village is the gateway to South Greenland for all tourists who come here. Helicopters and boats transfer them later to further destinations.

Our plan was to hike in the the vicinity of Narsarsuaq for several days preparing ourself for a proper, long trek to Narsaq. We did as had planned.

We established a base near the glacier descending from Kuussuup Sermia glacier. Reaching there cost us a few hours approach. Two hours we spent on a vertical path to a small lake. It should be pointed out that the Greenland mostly vertical paths lead uphill, not zigzag, or traverse as in Poland. Adding bakcpacks with more than 20 kg of equipment and one can imagine our tiredness. But the views and surroundings rewarded the effort.

We had good weather – a mix of Greenland – a little sunshine, some rain, some clouds and fog. Overall it was very nice and glacier made a very good impression. On the second day we decided to reach out to one of the hills, which supposed to provide with wonderful view of the glacier producing huge icebergs (Qooqqup Sermia). Unfortunately, despite many hours of uphill hiking we were able to reach only halfway of the road – we had to surrender. Distances in Greenland seem to be much longer than it would appear from the maps. Unfortunately the next days confirmed it :-).

Here are some first photos from our Nikon D300s (We post processed these images in IfraView and on jpegs so forgive us :-):

Our small base

Glacier

Camp's view

Sunset

Flower Valley