Dzień dwudziesty dziewiąty

ILULISSAT

Wersja Łukasza

Budzimy się wcześnie rano. Lekkie śniadanie (a jak :-) i ruszam do miasteczka do biura opłacić nasz pobyt na polu kempingowym. Co do samego pola, to jest to najtańsza opcja spania w Ilulissat. Oczywiście jeżeli znajdzie się miejsce na tyle płaskie, że można rozbić namiot. Nie jest to wcale łatwa sprawa. Można tez wypożyczyć namiot, który już stoi. Oczywiście wszystko słono kosztuje. Ale jest prysznic i kuchnia i gorąca woda. A to jest już coś.

Po drodze zachodzę do Brugsten po coś świeżego do jedzenia. mają tam taki szczególny rodzaj ciemnej bułki, który bardzo mi smakuje. A że nie miałem zbyt wielu okazji aby go kupić po drodze, to tutaj staram się korzystać Na oko schudłem już całkiem sporo. Spodnie spadają mi z tyłka i spokojnie mogę je ściągnąć nie rozpinając guzików i zamka. To jest duży plus takiego podróżowania. jestem ciekawy kiedy uda mi się odbudować wagę Inie żebym chciał to robić)? Po Himalajach zajęło mi to ¾ roku. Oby po Grenlandii trwało to dłużej, znacznie dłużej.

Opłacam nocleg. Czas poszukać opcji spędzenia czasu przez kolejne kilka dni. W pierwszej kolejności idę do biura podróży sprawdzić jak jest z promem do wyspę Disko. I tu pierwsze rozczarowanie – w jedną stronę bilety są, ale nie będziemy mieli jak wrócić. No chyba, że coś się zwolni, albo załatwimy sobie transport powrotny na własną rękę (trochę drożej). OK, to jest nadal opcja do przyjęcia. na wyspie jest lodowiec i taki super mikro klimat, więc może być ciekawie.

Wracam do naszego namiotu. Rozmawiam z Adamem co do dalszych planów. I tu drugie rozczarowanie – Adam nigdzie nie chce jechać. Okazuje się, że nie ma …kasy. I to pomimo tego, że się umawialiśmy przed wyjazdem na różne (nawet droższe aktywności). Oferuję pożyczkę z odroczoną spłata, ale nie. Uparł się i tyle. Jestem wkurzony – to jest łagodne słowo. Zaczynam rozważać inne rozwiązania – może byśmy popłynęli na drugą stronę fiordu i tam spędzili trzy dni? Jest to jakaś opcja, ale muszę sprawdzić u Silvia ile by taka wycieczka nas kosztowała i czy jest w ogóle możliwa. Tymczasem postanawiamy spędzić cały dzień na polu namiotowym i się trochę doprowadzić do porządku po kajakach – pranie, porządny prysznic, itp.

Wreszcie idę znowu do miasteczka – Silvia jest w stanie to załatwić za 800 – 1000 koron za rejs. Cena wydaje się OK. Ale Adam mówi nie. Przekleństwa cisną mi się na usta. Teraz, z perspektywy czasu myślę, że trzeba było postawić na swoim i jechać samemu. I się nie przejmować czyimś spaniem czy jedzeniem. Jak się umawiamy, to się umawiamy.

Wpadamy do załogi Solanusa – umawiamy się na czwartek na wino, takie pożegnalne. Wobec sprzeciwu Adama postanawiamy iść wzdłuż wybrzeża na krótki jednodniowy trekking. Zaczniemy w piątek po spotkaniu z Solanusem. Wolałbym z tego względu spotkać się z środę, ale nie jest to możliwe.

Jestem tak wkuty, że idę wieczorem sam na zdjęcia. Postanawiam zejść nad samą taflę lodu – niżej, niż ostatnim razem. Znam już drogę, więc nie nastarcza mi to takich trudności jak ostatnio. Pogoda jest wspaniała. Ad tafli lodu bije niemiłosierny chłód. Od czasu do czasu słychać jak od majestatycznych gór lodowych odpadają kawałki lodu. Wtedy biorę statyw i w nogi – fala może mnie bowiem przykryć i porwać ze sobą. Spędzam bardzo miły czas na fotografowaniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *