Dzień drug

KOPENHAGA – NARSARSUAQ – LODOWIEC RUSSEL

Wersja Łukasza

Po lekkim śniadaniu w hotelu jedziemy wczesnym rankiem na lotnisko. Lot mamy o 9.40, a na Grenlandii będziemy o 10.10 czasu grenlandzkiego. A wszystko to za sprawą różnicy w czasie o 4h – lot w rzeczywistości trwa 4h 15min.

Wczorajsze przepakowanie daje rezultaty. Nie mam już nadbagażu i nie ponoszę żadnych dodatkowych opłat. Adam niestety znowu płaci za nadbagaż i powtarza się jego sytuacja z workiem.

Mamy na sobie nasze wyprawowe koszulki. I od razu pierwsze zaskoczenie – podchodzi do nas dwójka Polaków, z którymi korespondowałem na e-mailu, a która też wybiera się na Grenlandię. Poznali nas dzięki koszulkom! Tego nie przewidziałem. Rozmowa była bardzo miła acz czas odprawy nas gonił i nie mogliśmy poświęcić jej więcej czasu.

Lecimy AirGreenland, aczkolwiek samolot ma barwy AirFinnland. Być może jakiś czarter. Tym razem na security check udaj mi się przekonać miłą panią do manualnego sprawdzenia wszystkich slajdów. Trochę to trwa, bo slajdów jest dużo, a miła pani sprawdza każdy slajd :-). No ale wszystko okazuje się w porządku i mogę kontynuować podróż.

Sam lot był długi i męczący. Jakoś nie mogłem spać – zapewne z ekscytacji. Na szczęście samolot był pusty w ½ co oznaczało wiele pustego miejsca i jako taką wygodę. Najpierw wypatrywałem Islandii – niestety była przykryta chmurami, później wypatrywałem gór lodowych. Przeczytałem wszystko co było na pokładzie samolotu w języku angielskim i było dostępne dla pasażerów. Moje „wyglądanie” przez okno wreszcie przyniosło rezultaty. Zacząłem dostrzegać góry lodowe na wschodnim wybrzeżu Grenlandii. Początkowo niewielkie, ale później coraz większe. Wreszcie ukazało sięsamo wybrzeże Grenlandii otoczone niezliczoną ilością mniejszych i większych gór lodowych. Wyglądało to fantastycznie. Jaka szkoda, że nie można się wychylić i zrobić kilku zdjęć bez pośrednictwa brudnego pleksi w oknie.

Po chwili ukazały się szczyty gór otoczone morzem mgieł i chmur. Czarne szczególnie silnie kontrastowały z bielą chmur. Jeszcze później wychynął zza chmur lądolód – rozpościerający się aż po horyzont. Poprzecinany licznymi szczelinami i strumieniami, które widać było bardzo wyraźnie z samolotu. Wreszcie pojawiły się fiordy usiane górami lodowymi. Samolot już mocno się obniżył, co zapowiadało lądowanie. Zakręty w powietrzu były dosyć ostre – w końcu lotnisko jest położone u podnóża wysokich prawie na 2 km gór. Wreszcie usiedliśmy na lotnisku w Narsarsuaq. Jesteśmy na Grenlandii!!!!!!

Lotnisko w Narsarsuaq nie przypominało znanych mi lotnisk – jeden barak, malutki sklepik wolnocłowy (do którego ustawiła się kolejka Grenlandczyków), jedno bistro i to wszystko. Jest jeszcze maszyna do prześwietlania bagażu, ale nie wygląda na często używaną – zapewne tylko na loty do Danii.

W informacji turystycznej, prowadzonej przez Blue Ice Explorer ustaliłem wszystkie dalsze szczegóły naszej podróży. Pozostało nam czekać na nasz bagaż z nadzieją, że się pojawi. Wreszcie, po chyba 40 minutach, bagaż został wydany. Oba nasze plecaki i sprzęt pomocniczy przeżyły podróż. Byliśmy zatem gotowi do rozpoczęcia naszej przygody.

Pogoda była niesamowita – było tak ciepło, że staliśmy w krótkich rękawkach!

Po przepakowaniu część niepotrzebnego bagażu zostawiliśmy w Ice Blue Cafe. Kupiliśmy też butelkę nafty do naszej maszynki (25 DKK za 1l).

Ruszyliśmy, z naszymi ciężkimi plecakami na ramionach. Przez następne trzy dni mieliśmy eksploatować okolice Narsarsuaq – takie przygotowanie przed właściwym trekkingiem. Ciepło było niemiłosiernie – początkowo, przez prawie 3 km droga wiedzie asfaltem. Następnie asfalt urywa się i ścieżka wchodzi w przesmyk pomiędzy wzgórzami. Po kilkunastu minutach docieramy do Flower Valley – Doliny Kwiatów. Rzeczywiście, zgodnie z nazwą cała dolina u naszych stóp pokryta jest kobiercem kwiatów i zielonej trawy. W oddali wije się rzeka Kuusuaq, która swoje źródła ma w topniejącym niedaleko lodowcu Kuussuup.

Przed nami roztacza się przepiękny widok. W oddali wystaje jednak mała górka, przez którą będziemy musieli przejść tego dnia do naszej bazy. Już z daleka widzę, że nie będzie łatwo – górka jest prawie pionowa i ścieżka prowadzi ostro pod górę. Na zdjęciach w kafejce widziałem liny. Będzie fun, szczególnie z naszymi plecakami.

Przy przekraczaniu Flower Valley widać przez chwilę brudne od niesionego piasku czoło lodowca. Rzeka jest szeroka w tym miejscu i całkiem wartka.

Wreszcie docieramy do podejścia pod górę. Prawdziwy horror. Podejście trwało w moim przypadku 2h. Często musiałem chwytać się zamocowanych lin, gdyż trasa była prawie pionowa. Ciężki plecak ściągał w dół. Na zdjęcia oczywiście nie miałem ochoty. Ostatecznie jednak docieram do celu – pięknie położonego niewielkiego jeziorka. Stąd tylko kilkanaście minut do lodowca. Po pewnym czasie dociera Adam i postanawiamy rozbić tutaj bazę. Tym bardziej, że niebo lekko się zachmurzyło i zaczyna od czasu do czasu kropić. Jesteśmy też po prostu zmęczeni.

Wokół nas wznoszą się wzgórza. Lodowca jeszcze nie widać, ale gdzieś tam niedaleko topi się pod wpływem słońca i swojego własnego ciężaru. Woda w jeziorku nieprawdopodobnie czysta. Bardzo dobrze smakuje.

Rozbijamy nasz namiot – po raz pierwszy na ziemi Grenlandii. Konsumujemy nasze pierwsze posiłki – będą nam towarzyszyć przez prawie cały następny miesiąc.

Zbliża się wieczór idziemy zatem na lodowiec na zdjęcia. Niestety nie ma światła. Lodowiec nie robi na mnie wrażenia, gdyż trochę już ich widziałem. Nie mniej jednak, podoba mi się jego struktura – jest silnie karbowany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *