ATAA (kajaki)
Wersja Łukasza
Wiosłujemy w ciszy i spokoju. Powoli słońce zaczyna oświetlać najwyższe wierzchołki otaczających nas gór. Wszędzie pionowe skały – nie da się zacumować, o bezpiecznym zejściu na brzeg nie wspominając. Modlę się zatem, aby za najbliższym cyplem była plaża nadająca się na lądowanie. Do tej pory bowiem, po 3 godzinach wiosłowania nigdzie nie znaleźliśmy takiego miejsca.
Moje modlitwy zostały wysłuchane. Jest kamienista plaża, z której roztacza się niesamowity widok na drugi brzeg i mnóstwo gór lodowych. gdzieś tam w oddali błyszczy lądolód. Ląduję bez zastanowienia. Wyskakuję z kajaka. Jest mi cieplutko w kombinezonie – ani za gorąco ani za chłodno. Aczkolwiek jak tylko wychodzę z kajaka i przestaję wiosłować to czuję lekki chłód. Wyciągam więc polara i jest już ok. Szybko wyciągam sprzęt fotograficzny. Zaczyna się show na górach lodowych. Adam przybija do brzegu z pytaniem po co tu lądujemy. Zaiste zadziwia mnie czasami jego podejście do światła i potencjalnego fotografowania. Przyjmuje moją teorię i po chwili sam wypakowuje sprzęt z kajaka.
Góry lodowe są powoli oświetlane ciepłym światłem podnoszącego się słońca. Jesteśmy w najlepszym kącie do wykorzystywania polara. Dwoję się i troję. Wreszcie show się kończy. Czas podjąć decyzję co dalej. Postanawiamy rozbić obóz, przespać się trochę i po południu ruszyć na wyspę dalej na północ. Droga nie powinna zająć nam zbyt dużo czasu. Wynosimy zatem kajaki wyżej, rozbijamy namiot i oddaję się w objęcia Morfeusza. Plaża jest mocno kamienista i wcale nie taka szeroka. Kończy się potężną pionową ścianą.
Budzi mnie oczywiście gorąco w namiocie. Nie idzie wytrzymać. I to jest Grenlandia? Brak wiatru robi swoje i namiot bardzo szybko się nagrzewa. Pora zatem coś zjeść z pyszności, które przyszły paczką. Wybieram spaghetti – powinno mi dać dużo sił na wiosłowanie. To w końcu ponad 700 kcal na paczkę. Więcej nie będzie.
Po tak sytym posiłku czas zadzwonić do domu. Niestety nie udaje mi się to. Postanawiam zatem zsunąć kajak niżej, aby go było łatwo ładować. Tracę jednak nad tym kontrolę i kajak zsuwa się 20m w dół po kamieniach i wpada rozpędzony do wody. PO chwili jest już trzy metry od brzegu. Zaczynam ubierać kombinezon, aby wsiąść do kajak Adama i przyholować swój. Wtedy dzwoni Żona. Widzę też, że kajak postanowił się zrehabilitować za taki niecny postępek i przypływa sam do brzegu wraz z falą przypływu. Jest ok. Pakujemy się i wypływamy. Jest coraz więcej gór i drobnego lodu. Trzeba uważać, bo kajaki to nie lodołamacze. Kilka razy się nie wyrabiam i trzaskam dziobem jakąś małą górkę. Na szczęście bez negatywnych konsekwencji dla mnie i kajaka. Powoli wpływamy w pole lodowe w którym z rzadka można znaleźć wodę. Robi się niebezpiecznie. Za to większe zlodzenie odpowiada drugi z okolicznych lodowców i silne prądy. Silke przestrzegała nas przed tymi prądami. Zmieniamy więc zatem nasze plany i kierujemy się na drugą wyspę co pozwoli nam uniknąć tych prądów i silnego zlodzenia. Ale i tak ostatnie 600m to istny slalom na wstecznym. Bardzo trudno się płynie, trzeba przechodzić bardzo blisko gór lodowych co wiąże się z ryzykiem. Jest mnóstwo drobnego lodu. W tym wszystkim wypatruje miejsca do lądowania. Nie powiem – nie jest zachwycające. Wreszcie przybijam jednak do brzegu i rozpędzony wchodzę na skały. Wychodzę z kajaka i idę zobaczyć, czy znajdziemy jakieś miejsce na namiot i jak wygląda sytuacja. Miejsce jest fantastyczne. Widać stąd drugi lodowiec. Z okolicznej górki rozciąga się przepiękna panorama gór, wody i lodu. Przybija Adam i zamiast się rozpędzić lekko przybija do skał. Chcę go wyciągnąć, ale on zamiast poczekać zaczyna wychodzić z kajaka, gdy kajak w ¾ stoi jeszcze w wodzie. Skutków można się domyślać. Po chwili lekko pokrzykując jest już w wodzie, a tył kajaka nabiera wody. Jeden but cały mokry. Na szczęście skończyło się tylko na kilku niecenzuralnych słowach :-)
Rozbijamy namiot i robimy sobie kolację. Nie ma bieżącej wody stąd bierzemy lód z plaży i topimy. Taka woda nie jest wcale aż taka dobra. Ale innej nie ma. Idę na zdjęcia na pobliski pagórek. Znowu światło i chmury dają show więc jestem bardzo zadowolony. Adam dołącza później – przemógł się do chodzenia w mokrym bucie. Dla mnie nie miałoby to znaczenia. I tak bym poszedł na zdjęcia. Postanawiamy zmienić nieco plany i zostać jeden dzień na wyspie podchodząc do drugiego lodowca.
Po przesuwającym się lodzie widać, że są tam bardzo silne prądy i zapuszczanie się tam kajakiem byłoby trudne. Tak wiec pójdziemy pieszo do widocznego w oddali cypla.
Zachód trwa kilka godzin. Fotograficzne jestem wykończony :-).
Idziemy spać.