Dzień dwudziesty ósmy

ATAA – ILULISSAT (kajaki)

Wersja Łukasza

Dzisiaj kończymy naszą kajakową przygodę. Ostatnie pakowanie i przy ciągle ładnej pogodzie wypływamy z naszej bazy do Ataa. Podróż zajmuje nam ok. 2 godzin. Kajaki były niesamowite. Obcowanie z naturą było to talk pełne jak nigdy dotąd. Już wiem, że wrócę na Grenlandię właśnie na kajaki aby znowu poczuć całkowite zespolenie z naturą. Jest cicho, nic nie mąci spokoju. Kajak leniwie przecina turkusową wodę. Wreszcie przybijamy do zatoki. Witają nas te same, trochę podupadłe budynki.

Postanawiamy się wykąpać w naszych skafandrach i ocenić zimno wody. Ja nic nie czuję, ale Adam mówi, że po kilku minutach już czuł wślizgujące się zimno. Kąpiel sprawa nam mnóstwo frajdy.

Okazuje się, że nie ma pewności, czy ktoś po nas dzisiaj przypłynie pomimo, iż tak się umawialiśmy. Coś więcej będzie wiadomo później – akurat zepsuło się radio i nie ma żadnego kontaktu z Ilulissat. Wpraszamy się zatem na jedzenie, bierzemy też prawdziwą kąpiel w gorącej wodzie pod prysznicem. Czuję się świeży jak nigdy dotąd.

Mamy dużo czasu. Adam idzie na ryby pożyczając błystkę i wędkę. Ja zajmuję się robieniem zdjęć i filmowaniem. Rozmawiam też z Marcusem – naszym kucharzem. Okazuje się, że ściągnęła go tutaj Silke – jego siostra. Pracuje tutaj trzy miesiące, a następnie wraca do domu w Niemczech.

Wreszcie przypływa pracownik Ilulissat na szybkiej łodzi motorowej. Okazuje się jednak, że nie może nas zabrać do Ilulissat. Nadal nie wiemy, czy dzisiaj wrócimy do miasteczka. W sumie, jeśliby zafundowali nocleg i jedzenie w Ataa to mogę tu zostać jeszcze jeden dzień. Ale fajnie byłoby wiedzieć co jest grane.

Po dwóch godzinach ostatecznie przypływa łódź – ta sama, która nas tutaj przywiozła. Pakujemy się zatem i rzucamy ostatnie spojrzenia na to przepiękne wybrzeże.

Podróż do Ilulissat trwa 4 godziny. Jest o wiele więcej gór lodowych niż w drodze do Ataa tak więc jest co fotografować i filmować. W miasteczku jesteśmy wieczorem. Postanawiamy skorzystać tym razem z pola namiotowego, a jutro zobaczymy gdzie możemy ruszyć dalej. Wstępnie w Polsce rozpatrywaliśmy wyspę Disko, trekking i ewentualnie drugi brzeg fiordu.

Udaje nam się dostać do kempingowej kuchni (oficjalnie nie mamy dostępu gdyż nie mamy klucza – zbyt późno przyszliśmy). Wygłodnieliśmy, więc z chęcią się zajadamy. Na zachód idziemy oczywiście na zdjęcia, pomimo, wydawałoby się niesprzyjającej pogody. Ale w fotografii nie ma niesprzyjającej pogody – jedynie co ogranicza to własne zdolności i wyobraźnia. Światło dopisuje. Uwielbiam to światło przechodzące z ostrego żółtego do pomarańczowego i ostatecznie do niebieskiego.

Po zdjęciach – do namiotu. Zakładam sobie mp3-kę na uszy i powoli zasypiam, gdy słyszę krzyki. Początkowo wydawało mi się, że przysnąłem, ale nie – krzyki są wyraźne. I to na pewno jest krzyk człowieka połączony z płaczem i szlochem. Szturcham Adama – on też to słyszy. Nieźle, pewnie coś się wydarzyło. Przypominam sobie, że tuż przed wejściem do namiotu zobaczyłem w oddali porzucony plecak. Wychylam z namiotu. Ale niczego nie widzę. Zaczynam się rozglądać. Krzyk jest wyraźny. Co pewien czas zanika, ale po chwili wraca z nową siłą. Już na 100% wiem, że krzyczy kobieta. No ładnie, myślę sobie, pewnie coś się stało. Wychodzę z namiotu,.ale nie mogę zlokalizować osoby, która krzyczy. Nagle kątem oka dostrzegam postać na grani wzgórz. Obserwuje przez chwilę i wygląda na to, że to właśnie ta osoba krzyczy. Dziwne. W dole widzi miasteczko, mogłaby zejść. Biorę aparat i zakładam obiektyw 300 mm. Widzę teraz tą postać wyraźnie. I po gestykulacji widać, że krzyczy i jest zdenerwowana. Postanawiam zadzwonić na policję. Odpalam telefon satelitarny – 112 tutaj jednak nie działa. Co robić? Nie uśmiecha mi się iść na grań – nawet ze statywem. Przypominam sobie, że mam ulotkę hotelu w Ilulissat – znajduję numer na recepcję i dzwonię. Opisuję sytuację i proszę, aby zadzwonili na policję i wysłali kogoś. Krzyki nie ustają. Ciarki przechodzą mi po plecach.

Po 10 minutach słyszę nadjeżdżający samochód. Wychodzę z namiotu i widzę – taksówkę. Po chwili przyjeżdża wóz patrolowi grenlandzkiej Policji. Chwilę wcześniej krzyki ustały, a postać z grani zniknęła. Opisuję policjantowi całą sytuację, pokazuję, gdzie widziałem postać. Spisuje moje dane i dziękuję za wrażliwości zawiadomienie. Okazuje się, że jest tutaj dużo osób mniej lub bardziej upośledzonych. I że takie rzeczy zdarzają się raz na jakiś czas. Przejedzie się zaraz do rodzin tych osób i sprawdzi czy wszystko jest OK. Mówi też, że mogą to być problemy z alkoholem. Ale moim zdaniem to chyba nie to – ta osoba zachowywała się zbyt trzeźwo jak na osobę po alkoholu. Widać to było w jej ruchach przez obiektyw.

Spełniwszy swój obywatelski obowiązek idę spać. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.

C.d.n.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *