Dzień osiemnasty

NUUK (ODPOCZYNEK)

Wersja Łukasza

Budzimy się koło 6 rano. Za 1,5 godziny mamy być w Nuuk. Ten czas, jak zwykle, spędzamy na pakowaniu się (powoli tego nienawidzę). Kończymy też resztki jedzenia. Doprowadzamy się do jako takiego porządku, bo przecież będziemy w gościach przez następne kilka dni :-).

Prom dobija do portu w Nuuk. Tłum na wybrzeżu wita podróżnych. Scena trochę przypomina mi stare zdjęcia portu w Gdańsku, z którego wyruszały nasze transatlantyki przed jak i po wojnie. Wszyscy w napięciu wypatrują swoich krewnych i przyjaciół, a gdy tylko pojawiają się na schodach, tudzież na pokładzie, krzyczą wniebogłosy. Ale mnie chwyciła tęsknota za Rodziną.

Opuszczamy w końcu nasz statek, który dzielnie przemierzał wody zachodniej Grenlandii. Prom płynie dalej – do Ilulissat, do którego i my dotrzemy za jakiś czas. Wypatrujemy nerwowo Agnieszki i Thomasa – naszych gospodarzy. Wreszcie są. Pierwsze wrażenie – super, więc już się trochę uspokajam. Od samego początku okazują się bardzo mili i bezinteresowni. Jedziemy do nich, gdyż klucze do naszego apartamentu dostaniemy ok. 10:00. Thomas idzie do pracy, a Agnieszka częstuje nas śniadaniem. Rozmawiamy o różnych sprawach, głownie o naszej podróży i ich pobycie tutaj. Przełamujemy lody :-). Przed 10 dostajemy klucz do mieszkania, które jest położone ok. 200 m od mieszkania Agnieszki. Dwa pokoje + duża kuchnia i łazienka. Wszystko wyposażone. Dostajemy laptopa z internetem – możemy korzystać do woli. Jest naprawdę super. Nie spodziewałem się takiego przyjęcia!

Pierwsze co robimy to wyprawa do sklepu po proszek i jakieś drobiazgi. Później długi, gorący prysznic i golenie (wreszcie!). Zaczynamy czas prania. A że wszystkie napisy na pralce są po duńsku to ich zrozumienie jest czasami trudne. A nam nie wystarczy nacisnąć program, gdyż nie powinniśmy odwirowywać naszych rzeczy. Jakoś dajemy radę modląc się w duchu, aby nasz wybór nie oznaczał gotowania w 90 stopniach. Pralka chodzi na okrągło, aż wreszcie udaje nam się wyprać prawie wszystkie rzeczy. Pogoda nadal ładna, więc korzystamy ze słońca i suszymy rzeczy na dworze. To co, że jest lekko powyżej 10 stopni.

Idziemy na miasto. Umawiamy się także z Agnieszką na wieczornego grilla u nich.

Nuuk to prawdziwa metropolia. Są nawet dwa dosyć wysokie budynki, jest Deloitte, dużo ulic i samochodów, a nawet światła na skrzyżowaniach. Mnóstwo ludzi, dużo sklepów, jest nawet masaż tajski! Idziemy na pocztę zadzwonić i tu zaczynają się schody. W cały Nuuk nie ma bowiem żadnego publicznego telefonu. Nawet na poczcie głównej. W małych miejscowościach są, a tutaj nie ma. Pani z poczty, którą zaczepiliśmy też tego nie rozumie i mówi nam, że kilka razy występowała o zamontowanie telefonu. Ale podobno to się nie opłaca. No cóż – dzwonię do mojej ukochanej Żony z satelity, ale jakość połączenie jest marna. Musi to śmiesznie wyglądać – telefon wielki jak cegła z anteną w świecie miniaturowych komórek.

Idziemy na jakieś jedzenie – mają tu tylko burgery.Wybieram kebab z frytkami. Adam znowu hamburgera, choć ostatnio narzekał :-). Moje dane jest OK, ale ja już dawno nie jadłem takich rzeczy. Błąkamy się trochę po Nuuk, ale jesteśmy tym miastem trochę rozczarowani. Brakuje tu typowego starego miasta (bo jakieś może być), wszędzie jest daleko, niedźwiedzi polarnych nie widać, o górach lodowych nie wspomnę :-). No ale możliwość zamieszkania w normalnych warunkach jest bezcenna. Naładujemy akumulatory.

Wypytujemy się jeszcze o safari na wieloryby. Robimy zakupy i wracamy do domu.

Wieczorem spędzamy bardzo miły wieczór z Agnieszką i Thomasem. Jest dobre jedzenie, kiełbaski i chleb z grilla, dippy i marchewki. W podzięce oferujemy pół litra Ballentinesa, którego kupiliśmy w Kopenhadze. Rozmawiamy o różnych rzeczach głównie o Grenlandii i Duńczykach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *