Dzień ósmy

BAZA NA WZGÓRZU 686 (TREKKING)

Wersja Łukasza

Nie ma chmur, więc nie wstaję na wschód. Długo śpimy, aż w namiocie robi się gorąco do słońca. Jesteśmy bowiem całkowicie odsłonięci, w pobliżu nie ma skrawka cienia. A wiatr gdzieś znikł w czeluściach okolicznych gór.

Dzień rozpoczynamy od zejścia w dół, do jeziorek, po wodę. Oczywiście korzystam z okazji i kąpię się od stóp do głowy. Jakie miłe uczucie :-). Na miejscu jemy również śniadanie, piszę relację. Ogólnie bardzo leniwie spędzamy ten dzień. To dzień odpoczynku :-) więc nie ma żadnego większego wysiłku. Na obiad znowu ok. 700 kalorii. Mój żołądek już się przyzwyczaił i nie jestem już głodny. Organizm zaczął spalać tłuszcz i spodnie już powoli zaczynają na mnie wisieć. Jestem ciekawy, z jakim dorobkiem kilogramowym wrócę do Polski.

Na zachód wychodzimy na pobliskie wzgórze – jakieś 150 metrów nad naszą bazą. Idzie się jak po grudzie – nie ma żadnej ścieżki, a często jest czysta skała, która często kończy się pionową ścianą. Ale wreszcie osiągamy szczyt. Widoki są jeszcze lepsze – otwiera się bowiem druga strona półwyspu i widać stąd odległe, ostre szczyty i granie. Chciałoby się wejść jeszcze wyżej, ale w pobliżu niczego wyższego nie ma. Robię trochę zdjęć. Światło jest ciepłe i koloryzuje wszędobylskie kamienie. Chmury przybierają różowy kolor. Szkoda tylko, że są nie w tym miejscu, w którym być powinny. Ale trudno. Na szczycie możemy odetchnąć od muszek i komarów – tu ich nie ma. No ale w końcu to prawie północ, więc powinny już spać. Jest zimno. Jestem ubrany we wszystko co mam, ale i tak czasami czuję chłód. Od morza ciągną niskie chmury, które przewalają się przez granie i wszystko wypełniają mlekiem. Ich postęp jest naprawdę szybki. O wschodzie możemy być zatem nad chmurami, co zapowiadałoby nieziemski spektakl. Postanawiamy zatem wstać na wschód. Tym razem Adam ma nas obudzić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *