Dzień szósty

IPIUTAQ – WODOSPAD (TREKKING)

Wersja Łukasza

Wstajemy na wschód – ale fajerwerków nie ma. Brakuje ewidentnie chmur, które urozmaiciłyby przestrzeń wokół nas. Kładziemy się w związku z tym jeszcze do łóżka i ostatecznie opuszczamy nasz obóz dopiero o 11. Późno, jak na dzisiejszy dzień. Chcemy dzisiaj dotrzeć do podnóża wzgórza 686, na które będziemy się wspinać jutro. W sumie jest do przejścia trochę kilometrów – najgorzej, że mapa pokazuje dwie duże delty rzek i mnóstwo mokradeł. Nadzieja w zimowej suszy.

Droga nie jest łatwa – ciągle trzeba przedzierać się przez zarośla uważając na dziury. Na szczęście większość mokradeł jest sucha. Ale nie wyobrażam sobie tego odcinka jak pada deszcz lub zimą spadnie śnieg. Można tu utonąć w wodzie. Wreszcie dochodzimy do jeziora, które się ciągnie w kierunku fiordu. Zaczyna ostro wiać. Idzie się lepiej bo skończyła się woda, ale ścieżka jest bardzo koślawa. Często jej nie ma wcale i człowiek może się zgubić. Adam jest gdzieś na widnokręgu. Zatrzymuję się od czasu do czasu i robię zdjęcia, ale nie znalazłem na razie nic, co by mnie urzekło.

Ścieżka idzie wzdłuż jeziora. Na końcu znajduję … przenośną toaletę i tysiące muszli po małżach. Widać, że miejsce to cieszy się dużą popularnością wśród lokalnych Grenlandczyków.

Czekam tutaj na Adama delektując się pięknymi widokami. Jezioro, wzdłuż którego idziemy, łączy się niemrawo z wodami fiordu. Wokół wznoszą się bardzo wysokie – na 700 metrów – prawie pionowe ściany, które zamykają jezioro po dłuższych bokach. Wiatr musi tutaj czasami nieźle hulać, gdyż może się rozpędzać wzdłuż jeziora. Na szczęście dzisiaj wieje z umiarkowaną mocą.

Przed nami prezentuje się piękny wodospad, który spada z pobliskiego szczytu. A w zasadzie szereg wodospadów. Od spotkania z Adamem, po kilku minutach docieram do podnóża wodospadów – jest bajecznie. Woda mieni się różnymi kolorami, jest szereg malutkich kaskad. Do tego woda ma cudowny smak. Bardzo mi się podoba. Szum płynącej wszędzie wody bardzo uspokaja i tworzy magiczną atmosferę. Aż nie chce się nigdzie iść. Oglądam to miejsce pod kątem fotograficznym i już wiem, że natura może nam zafundować spektakl. Jeśli bowiem ściana naprzeciwko wodospadu zostanie oświetlona zachodzącym słońcem, to woda w wodospadzie przybierze kolory odbitej ściany. Czyli będzie co najmniej żółta, złota lub czerwona.
Szukam zatem miejsca na namiot i znajduje nieco nad wodospadem, z pięknym widokiem na sam wodospad i ściany wokół nas. Adam zgadza się zostać. Rozbijamy czym prędzej namiot i delektujemy się widokami. Czas również na jedzenie i coś do picia. Wychylamy po odrobienie Famous Gouse kupionej na lotnisku w Kopenhadze. Rozmawiam z moją Żoną, która próbuje mnie wkręcić, że wybory prezydenckie w Polsce wygrał Jarek Kaczyński. Na szczęście znam te numery i ten nie przechodzi :-).

Po kilku godzinach zaczyna się spektakl, który przewidywałem. Góra naprzeciwko wodospadu zostaje oświetlona ciepłym żółtym światłem, które odbija się w wodach wodospadu. A ten przybiera oczywiście ten kolor. Warunki są magiczne, więc słychać tylko trzask podnoszonych luster w aparatach. Niedaleko łagodnie dryfują góry lodowe. Sceneria jest … trudno to opisać.

Po zachodzie poszliśmy jeszcze na krótki spacer wzdłuż wybrzeża. Na brzegu znajdujemy lód z gór lodowych – jest bardzo czysty i wygląda na bardzo stary. Łatwo się odłamuje i wyśmienicie smakuje. Na plażach jest bardzo dużo muszli małż. Nic tylko jeść. Brakuje jednak wina i cytryny. Przypominam sobie, że ludzie z Blue Ice Cafe mówili mi, że to miejsce znakomicie nadaje się do łowienia ryb. To tłumaczy znalezione na skałach sieci rybackie.

Jeden komentarz do “Dzień szósty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *