Dzień trzeci

TREKKING KOŁO NARSARSUAQ

Wersja Łukasza

W nocy jest bardzo zimno – na dworze ok. 5 stopni. W namiocie może ciut wcześniej. Śpiwór nie grzeje i mocno marznę pomimo założonych spodni i polaru. Nie wiem jak to będzie z kolejnymi nocami. Noc nie była spokojna, bo wkradające się zimno skutecznie wyrywało mnie ze snu. A ja starałem się tego ciepła zachować jak najwięcej. Taka walka. Wygrałem o poranku :-). Jednym słowem nie jestem już zadowolony ze śpiwora Małachowskiego. Sprawdził się na Nowej Zelandii, czemu nie sprawdza się tutaj (temperatury porównywalne)? Obym nie musiał kupować na miejscu drugiego śpiwora.

Obudziliśmy się po 8 rano. Wschodu niestety nie było. Wszędzie wszędobylskie chmury przelewają się przez okoliczne granie. Od czasu do czasu pokropi deszcz. Witamy na Grenlandii :-). Nie zanosi się na ładny dzień, a barometr od wczorajszego dnia mocno spadł.

Po rozważeniu różnych opcji postanowiliśmy pójść dzisiaj na lekko na drugą stronę półwyspu. Miało to nam otworzyć widoki na nieodległy cielący się lodowiec, pływające góry lodowe i dalsze szczyty.

Po pobudce czas na mycie. Ablucji dokonuję w pobliskim jeziorku. O dziwo, woda nie jest zimna, co najwyżej chłodna, więc da się przeżyć. Po biodegradacyjnym mydle nie ma po chwili śladu. Czuję się doskonale – świeżo i rześko. Jeszcze kropla perfum i jest prawie jakbym szedł do pracy :-). Oczywiście „prawie” robi dużą różnicę.

Czas na śniadanie. Dzisiaj – płatki owsiane plus japońska zupka (taka prawdziwa, nieco inna od typowych zalewajek Vifonu). Jakieś 500 kalorii razem. To ma mi dać siły na cały dzień w drodze. Niewiele, ale mam jeszcze pokłady energii w swoim ciele, które zamierzam spalić podczas wyprawy. Zresztą więcej jedzenia nie ma, więc nie ma nad czym dyskuskutować.

Przed śniadaniem wyczekiwaliśmy jeszcze lotu z Kopenhagi, który powinien kołować gdzieś nad naszymi głowami. Mieliśmy nadzieję, na zrobienie kilku zdjęć samolotu na podejściu do lądowania, ale niestety samolot się nie pojawił.

Wreszcie ruszamy. Chmury w międzyczasie się trochę podniosły i pojawiają się niebieskie luki. Może pogoda się jednak zmieni. Oczywiście nasz „szlak” pnie się prawie cały czas pod górę. Trzeba szukać przejścia między skałami, obchodzić co ostrzejsze i bardziej pionowe, itp. Po dłuższym czasie każdy z nas idzie już sam, swoim własnym tempem. Oczywiście robię zdjęcia – rozproszone światło filtrowane przez chmury nadaje się na detale i one są moim celem podczas wędrówki.

Po dwóch godzinach kończy mi się woda. Miałem nadzieję ją uzupełnić w okolicznych strumykach i jeziorkach, ale wszystkie powysychały. Strasznie chce mi się pić. Po wejściu na kolejne wzgórze, które miało być już tym ostatnim przed naszym celem dostrzegam w oddali dwa jeziorka. Postanawiam zboczyć nieco z trasy i dotrzeć do nich. Zabiera mi to 45 minut. Woda jest przepyszna. Odpoczywam, robię zdjęcia. Chmury nadal wiszą nisko. Roślinności nie jest zbyt dużo – w zasadzie to trochę traw pokrywających kamienie. Wszystko mocno wysuszone. Raz w oddali przemknął mi przed oczami zając. Cały biały. Ten jego biały kamuflaż słabo się sprawdza latem, stąd mogłem go wypatrzyć. Zaczynam podchodzić, ale mam wrażenie, że zając czyta w mojej głowie, gdyż zawsze jest tam gdzie być nie powinien. Wreszcie znika mi w oczu.

Postanawiam zaczekać za Adamem. Pomimo 4h podejścia nasz dzisiejszy cel jest nadal daleko. Co najmniej kolejne 4h drogi. Widoki są bardzo malownicze pomimo braku światła. Adam dociera i podejmujemy decyzję, że nie idziemy dalej, bo będzie ciężko z powrotem. Po krótkim odpoczynku zaczynamy ostre zejście w dół. I znowu trzeba wybierać drogę bacząc na osuwające się kamienie i pionowe uskoki. Podczas zejścia zaczyna wychodzić słońce i wszystko wokół nabiera innych kolorów. Zatrzymujemy się na dłuższą sesję.

Wreszcie docieramy do naszego namiotu. Niebo coraz bardziej się otwiera, jest ewidentnie cieplej, pojawiają się szanse na ciekawy zachód. Siadamy do obiadu. Po obiedzie ruszamy nad lodowiec i w okolice – spędzam kolejne 3h na zdjęciach. Niebo robi się wściekle czerwone. Fotografuje na długich czasach aby uchwycić ruch chmur i nadać zdjęciom trochę inny wymiar. Żałuję, że mój nowe Lee nie dotarł na czas. Czasy mam rzędu dwóch minut, a potrzebuję 4-6, gdyż aż takiego mocnego wiatru nie ma. Po fotografowaniu przyjemna ciepła herbata i spać. Czeka mnie kolejne zimna noc.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *