POWRÓT DO ILULISSAT
Wersja Łukasza
Budzimy się w namiocie – pada. Niech to szlag. Nasz ostatni dzień na wyspie i akurat musiało się rozpadać. Do schroniska mamy kilka godzin marszu. No i namiot będzie mokry – nie wiadomo, czy uda nam się go wysuszyć przed wylotem.
Jemy resztki na śniadanie i pakujemy się w środku namiotu. Pewnie każdy z nas już wyczekuje przylotu do domu. A przynajmniej ja strasznie wyczekuję tej chwili. Pogoda nie zapowiada już niczego dobrego. Dobrze w sumie, że nie było tak przez większość część naszego wyjazdu.
W padającym deszczu pakujemy namiot. jest cały mokry z zewnątrz. Zaczynamy drogę powrotną. Jest zimno, wietrznie i mokro. kamienie są śliskie, więc trzeba uważać. na dodatek przyszła mgła i widać tak na 100 metrów. Idziemy powoli. Deszcz omywa nasze twarze. Kurtka Milo daje jednak radę i w środku jestem suchy. Radzi sobie też dobrze z z odprowadzaniem potu, więc idzie mi się całkiem znośnie. Przekraczamy rzekę i zaczynamy podejście wzdłuż fiordu. Wreszcie jesteśmy na punkcie, w którym łączą się szlaki do miasteczka. rzucam ostatnie spojrzenia na góry lodowe w fiordzie i tą masę lodu. jestem oczarowany tym miejscem i na pewno tu wrócę już niebawem. Może zimą.
Chmury powoli ustępują i wygląda słońce. Docieramy wreszcie do schroniska. Na szczęście przytomnie zarezerwowaliśmy sobie spanie po przyjeździe do Ilulissat, więc nasz pokój czeka na nas gotowy. Wyposażenie jest spartańskie, ale innego wyboru nie ma. Okazuje się, że jest kotłownia, w której jest całkiem gorąco. Rozwieszamy tam namiot – powinien wyschnąć. Okazuje się też, że w tym roku było w schronisku kilka osób z Polski – w poprzednich nie było prawie nikogo. Czyżby Grenlandia wskoczyła na krótką listę celów podróży Polaków? W sumie nie jest tu aż tak trudno się dostać. Bilety można kupić po okazyjnych cenach. Faktem jest natomiast to, że jest tu drogo, a nawet bardzo drogo. A nie sposób wszystkiego przywieść ze sobą z Polski.
Aby uniknąć nadbagażu, część naszych rzeczy postanawiamy wysłać paczką do Polski. Koszt nie jest wysoki, a to pozwoli nam uniknąć ryzyka zapłaty za nadbagaż, co było dosyć bolesne przy locie na Grenlandię. Pakujemy zatem paczkę i zanosimy do Andrea – mają ją wysłać w następnym tygodniu. Żegnamy się z Silvio i z Andrea – bardzo nam pomogli.
Idziemy się także pożegnać z załogą Solanusa, który cały czas tkwi przy nabrzeżu portu. Dotarł jednak mechanik i obecnie trwają intensywne prace nad przywróceniem silnika do stanu używalności. Trzymamy kciuki za powodzenie dalszej części wyprawy.
Każdy z nas udaje się do miasteczka na ostatnie zakupy. Spotykamy się jeszcze na wspólnej kawie. jest zimno, ale w słońcu można wytrzymać. Myślami jestem już w domu, przy mojej rodzinie.
Bookuję sobie rejs o północy na statku. Chcę jeszcze raz rzucić okiem na fascynujące góry lodowe.
Zbliżą się wieczór, postanawiamy zatem wyjść na miasto z aparatami. Ostatni wieczór. Idzie mgła znad morza i może być piękny spektakl. Przeczuwając co się święci, zwalniam rezerwację i postanawiam zostać na brzegu ze sprzętem fotograficznym. Biorę kilka rolek Velvii. Fotografujemy. Jest OK, ale fajerwerków super nie ma.Kończą mi się rolki. Adam nie ma nic do pożyczenia, postanawiam zatem już wrócić do schroniska. Po drodze uznaję jednak, że warto poświęcić jednak ten ostatni wieczór na fotografowania. Biegnę zatem do schroniska po nowe rolki i z Adamem wracamy. Tym razem w nieco inne miejsce na wybrzeżu. Po drodze trochę się ze sobą posprzeczaliśmy. Zmęczenie daje już znać.
Powrót okazuje się strzałem w dziesiątkę. Nadchodzi mgła. Promienie niskiego słońca podświetlają mgłę na pomarańczowo. Polar wydobywa ze scen piękne kolory. Jestem w siódmym niebie. Dwoje się i troję. Szukam kadrów, naświetlam, eksperymentuje. Obok mnie jakiś Niemiec też fotografuje – słyszę, że idzie seria za serią. Musi mieć ustawiony braketing na pięć zdjęć. nie ma to jak przemyślana fotografia. Szkoda, że takich właśnie spektakli natura nie zafundowała nam więcej podczas naszej wyprawy. Zadowolony wracam do schroniska.