Dzień trzeci i ostatni
Budzę się mocno przed wschodem – niebo jest znowu czyste, a na dole nie ma żadnych mgieł. Oczywiście to tylko wymówka, bo jestem trochę obolały i nie chce mi się wchodzić na Śnieżkę. Daję sobie spokój – w Grenlandii się jeszcze nachodzę – tam nie będzie zmiłuj się. Wracam zatem do łóżka. Budzę się znowu gdy trwa już wschód – wystarczyło odsunąć nieco łóżko i robić zdjęcia. Byłem jednak zbyt leniwy aby to uczynić. Nadal śpię. W końcu jednak przychodzi czas pobudki – mięśnie są tak zwiotczałe, że trudno jest na początku je rozruszać. Dopiero kilka razy po schodach w tę i z powrotem pozwoliło mi się rozruszać. Adam jest w podobnym stanie.
Śniadanie jest fatalne. Nic już tu nas nie trzyma, pakujemy się i do Karpacza. W planie mieliśmy zjechać sobie wyciągiem z Kopy, ale jak to w życiu bywa – wyciąg w remoncie. Przychodzi nam zejść zatem na własnych nogach do samego Karpacza, gdzie odbiera nas moja Żona z Synkiem. Na spokojnie już wracamy do domu.
Wnioski: muszę jeszcze trochę odchudzić sprzęt, który biorę na Grenlandię. Pewnie zniknie trochę ciuchów, zabiorę też chyba lżejszy śpiwór. Ze sprzętu fotograficznego nić już nie wykroję niestety.
Łukasz