Dzień dziewiętnasty

NUUK (ODPOCZYNEK)

Wersja Łukasza

Budzimy się późno. Nie musimy się nigdzie spieszyć. Wreszcie się wyspałem w cieple. I nikt mi nie chrapał nad uchem ani nie poszturchiwał przerzucając się z jednego miejsca na drugi.

Nie ma to jak dzień wolny od przygód :-). Robię wczesne pranie – chcę bowiem mieć wszystko wyprane wyjeżdżając z Nuuk. Wreszcie, po obowiązkowym śniadaniu, zabieramy się do stolicy. Chcemy zabookować safari na wieloryby i pobuszować trochę po Nuuk. Niestety,m trzeba było bookować dzień wcześniej. Na dzisiaj nie ma już miejsc. Bookujemy zatem na kolejny dzień, co jednak oznacza całkowitą zmianę planów naszego pobytu w Nuuk. Na Małą Marlene wejdziemy sobie dzisiaj, a safari zostawimy na ostatni dzień naszego pobytu. Agnieszka przyjmuje nasze zaproszenie (Thomas się “wyłgał” pracą :-) i umawiamy się na 17.00 przed domem.

Mamy jeszcze mnóstwo czasu do spotkania. Idziemy na targ rybny. Ryby są – świeże i bardzo zachęcające do skosztowania. Adam się zna, więc wybiera jedną z nich na dzisiejszy obiad. Wyglądają trochę inaczej niż w Polsce no i są o wiele większe. Jakoś jednak nie mam ochoty ich fotografować. W drugim budynku leżą zabite foki. Nawet nie mam zamiaru tam wchodzić. Wiem, że to hipokryzja, bo jak by nie było dla nich foki to tak jak dla nas krowy, ale jakoś foki bardziej trafiają do mojego serca i nie mogę patrzeć na ich ciała obdarte ze skóry. Adam idzie i to co opowiada potwierdza moje obawy.
Po zakupach na targu idziemy jeszcze nabyć pamiątki. Nie ma wcale zbyt dużo miejsc z pamiątkami. Ostatecznie kupuję rzeźbę – płetwę wieloryba i buty z włosiem dla mojego małego Synka. Wszystko w cenach niebotycznych, ale co tam, Raz się żyje.

Po południu czas na kupioną rybę. Adam zaszywa się w kuchni i po jakiejś godzinie zaprasza na obiad. Wszystko ładnie pachnie i takoż wygląda. A smakuje wybornie. Wielkie dzięki! I pomyśleć, że wystarczyło zabrać wędkę do fiordu i postawić Adama na brzegu fiordy celem łapania ryb i żylibyśmy jak królowie.
O 17.00 spotykamy się z Agnieszką. Idziemy na wzgórze lawirując pomiędzy osiedlami. Znaki zakaz poruszania się na saniach jest wyborny. Wzgórze leży tuż na lotniskiem i roztacza się z niego ładny widok na Nuuk i fiord. Oczywiście tuż za lotniskiem dopadają nas muszki. Adam na swoje nieszczęście zapomniał siatki i teraz odpędza się od krwiopijców nieustannie. Nie na wiele to jednak pomaga.

Do lotniska idziemy po asfalcie. Agnieszka mówi, że pomimo niewielkiej sieci dróg, to dziennie łapią tutaj kilkanaście samochodów przekraczających prędkość. Jak dla mnie to nie ma się tutaj nawet gdzie rozpędzić. Podobno Grenlandczycy szaleją przyjeżdżając do Europy, gdzie można pedał gazu wciskać do przysłowiowej dechy nie obawiając się, że zaraz skończy się droga. Do lotniska idziemy 1h 20m. Długo, tym bardziej, że słonko ładnie przygrzewa. Idziemy następnie na szagę pod wyciągiem narciarskim. Górka niby mała, ale idzie się całkiem stromo i ciągle pod górkę. Wreszcie po kolejnej godzinie jesteśmy na szczycie wzgórza. Widoki ładne, aczkolwiek nie oszałamiające w porównaniu do dotychczasowych naszych widoków. Ale spacer był naprawdę przyjemny i pozwolił nam rozruszać kości. Jeszcze pamiątkowa sesja na wzgórzu i schodzimy nieco inną drogą. Mamy nadzieję złapać autobus do miasta, a następnie wstąpić do lokalnego pubu.

Powyższy plan udaje się zrealizować, ale ostatnie kilkadziesiąt metrów biegniemy chcąc zdążyć na czekający autobus. Sporo to mnie kosztowało wysiłku. Byłem spocony niczym … możecie sobie dopowiedzieć.
Wpadamy do pubu. Czuję się tak, jakbym przeniósł się w jednej chwili do … Anglii. Pub jest iście angielski. Jest też muzyka na żywo – dwie panie i pan. Piwo bardzo mi smakuje. Próbujemy różne smaki, choć cena za 0,4l jest zabójcza – jedynie 30 PLN. Po trzech mój portfel mówi basta. Nie upiliśmy się zatem.

W domu jak to w domu. Jeszcze pranie, poczta i spać. Jutro czekają na nas wieloryby!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *